Peru – część II
Opuściliśmy tereny pustynne, przejechaliśmy przez Andy i dotarlismy do dżungli. Pierwsze miasto w którym zatrzymaliśmy się to Juanjui, a po trzech dniach spędzonych w tym mieście, wybieramy się do oddalonego o niewiele ponad 130km Tarapoto, w którym poznajemy Julia.
Tarapoto
Julio jest sportowcem, który największy swój sukces odniósł w piłce siatkowej. Jako siatkówkarz grał w drużynie narodowej, ale nie wiązał z tym większej przyszłości, także ze względu na negatywne spojrzenie jego ojca na sport. Obecnie prowadzi własny biznes zajmujący się przede wszystkim spływami raftingowymi. Zabiera nas już drugiego dnia na spływ, który jest parę kilometrów za miastem. Ma on około 11km i trwa około godziny. W trakcie jego trwania rzeka chlapie nas po twarzach, gdy my kurczowo trzymamy się linek przymocowanych do pontonu, próbując wiosłować ile sił w rękach. Mamy przy tym mnóstwo zabawy. W mniej rwących miejscach wyskakujemy z pontonu w kamizelkach i dajemy się ponieść szybkiemu nurtowi. Najwięcej jednak frajdy dają nam liny zawieszone wysoko na drzewach nad rzeką. Cumujemy przy brzegu, wychodzimy na ląd, rozpędzamy się i trzymając się liny lecimy po kilka metrów nad wodą! Jest to 15 minut zabawy, której żaden z nas nie zapomni do końca swojego życia.
Jeszcze tego samego dnia, wieczorem zostajemy zaproszeni na grilla, w którym Julio częstuje nas najlepszymi przysmakami. Kosztujemy między innymi wołowego mięśnia kręgosłupa, który bez wątpienia jest jednym z najlepszych rzeczy jakie w życiu jadłem. Pijemy piwka z jego rodziną i przyjaciółmi świetnie spędzając czas, aż do nocy, by następny dzień spędzić przygotowując się do dalszej podróży i dużo odpoczywając.
Iquitos
Jest to miasto nad Amazonką, w którym mieszka około 400tys osób. Robi to z niego największe miasto na świecie do którego nie da się dojechać samochodem, ani pociągiem. Traktując to jako atrakcje turystyczną, a nie transport, kupujemy bilety na łódkę w Yurimaguas do którego nie mamy daleko. Znajdujemy prom, wykłócamy się o normalne ceny biletów(nie te dla turystów) i dostajemy informację, że wypływamy za 3 godziny, czym jesteśmy lekko zdziwieni, bo prom jest niemal pusty. Wypływamy o 18tej i przemieszczamy się o 100m na załadunek. Kolejne kłamstwa odnoście godziny wyruszenia denerwują nas coraz bardziej, by w końcu na trzeci dzień opuścić Yurimaguas wraz z pełnym załadunkiem i pokładem pełnym pasażerów. Płyniemy przez Amazonkę przez kolejne 48h, podziwiając dżunglę, grając w karty i rozmawiając z innymi turystami. Czas błogo szybko ucieka, aż do Iquitos, w którym zaczynamy od razu szukać naszego hosta.
Z opisu jego domu naszego hosta, już wiemy, że nie będzie łatwo go znaleźć, ale nie spodziewaliśmy się, że aż tak ciężko. Dopiero po dwóch dniach udaje nam się dostać do celu, a żeby to osiągnąć trzeba najpierw wsiąść na małą łódkę do wioski Santa Maria i tam znaleźć kogos kto zna Daniela(to nam najwięcej czasu zajęło).Następnie jest kolejne 40 minut jeszcze mniejszą łódką do malutkiej wioski San Juan po malutkim dopływie Amazonki. Zostaje już tylko 30 minutowy marsz, by dotrzeć do malutkiego domeczku głęboko w dżungli. Gdy tam docieramy, naszego hosta już nie ma, bo wyruszył w podróż do Europy, ale osoby tam mieszkające mimo, że zdziwieni naszym przybyciem, ucieszeni są dodatkowym towarzystwem. Szybko zawiązujemy wspaniałą znajomość razem z Deniszem (Węgrem), dwoma Francuzkami i Tomkiem z Polski, którzy tam obecnie zamieszkują. Rozbijamy namioty i słuchamy ich opowieści, dlaczego i w jaki sposób zdecydowali się zamieszkać w takim miejscu. Rozwalający domek, to kawałek dachu, który postanowili wykorzystać na czas budowy nowego domu 5-10 minut dalej w głąb dżungli. Wybudowanie domu, wraz z działką 4-ro hektarową w tym miejscu to koszt 10-15 tysięcy złotych. Zasilanie za pomocą paneli słonecznych, kąpiel i pranie w rzece, miliony komarów i innych owadów, oraz błoga beztroska.
Plan budowy domu podoba nam się na tyle, że zostajemy tam prawie tydzień i staramy się pomóc jak możemy. Nosimy między innymi blachy przeznaczone na dach, chodząc tam i z powrotem cali umorusani od błota i potu. Podczas, gdy my po dwóch nosząc jeden rulon blachy oddajemy ostatnie siły, lokalsi którzy też postanowili pomóc, niemal biegają każdy z jedną na plecach. Są mali i wyglądają niepozornie, ale ich siła kolejny raz zaskakuje mnie niewyobrażalnie.
Rzeki i strumyki w których się kąpiemy i z których pijemy przefiltrowaną wodę, podobno mogą zawierać malarię, więc staramy się zachować jak największą ostrożność. Wiemy też, że jest duże prawdopodobieństwo piranii więc staramy się nie wchodzić z otwartymi ranami by ich nie zachęcać do siebie. Podczas jednej z kąpieli w rzeczce do pasa, przepływa ku naszemu zdziwieniu maleńka łódka, a rozmowa wygląda tak:
– cześć, nie wiesz może, czy w tej rzece są piranie?
-(człowiek w milczeniu pokazuje palcem na swój tatuaż na przedramieniu wskazujący na przynależność do kartelu)
– aahaa…
Bekę z tego mieliśmy niesamowitą, ale wtedy uświadomiłem sobie dopiero gdzie się znajdujemy.
Jesteśmy w środku dżungli, gdzie najbliższa „cywilizacja” to oddalona o 30 minut marszu maleńka wioska, w której razem z Tomkiem raz wziąłem udział w zebraniu razem z prezydentem, gdzie wszyscy mieszkańcy robią zrzutkę na remonty. W przeciwnym kierunku mamy godzinę drogi do kartelu narkotykowego, a dwie godziny na wschód do wioski kanibalów skąd wraca 2/10 osób, z tych, które odważą się tam wybrać. Nie mamy odwagi jednak tego sprawdzić.
Głównym pomysłodawcą budowy tego domu jest Danisz, który jest początkującym szamanem. Potrafi on m.in. przyrządzić hayohuascę, która przez większość państ uważana jest za najmocniejszy naturalny narkotyk na świecie, podczas gdy w Peru jest ona po prostu lekarstwem. Ja mam okazję tylko sprawdzić „krew smoka”, która już na następny dzień zaskakuje mnie niebywale skutecznym efektem, pomagając z dziwną naroślą, która zaczęła rosnąć mi na lewej ręce. Medycyna tam stosowana, jest bardziej brutalna niż ta stosowana u nas. Niektóre specyfiki, odbierają przytomność, a organizm jest umierający, tylko po to by, pobudzić system immunologiczny i pozwolić organizmowi wyleczyć się samemu.
Ten domek w dżungli jest miejscem do którego bardzo chcę wrócić i mam nadzieję, że będę miał taką okazję, jednakże nasza podróż w tym momencie musi trwać dalej. Żegnamy się z Deniszem, Francuzkami w dżungli. Tomek jedzie z nami jeszcze do Iquitos, by pożegnać się z nami po Polsku. Tego wieczoru usypiamy w barze, z własnymi butelkami taniego rumu (11zł za litr), by następnego położyć się już na promie wracającym do Yurimaguas.
Droga do Ekwadoru
Dwa dni drogi powrotnej na promie mijają szybko i bardzo podobnie jak w pierwszą stronę – nic nie robimy. Wracamy do Tarapoto do Julia, który zaprasza nas do siebie przez internet. Widzimy się z nim dopiero dwa dni później gdy opuszczamy jego dom. Zostaliśmy nastomiast przywitani przez jego dziewczynę i zostawieni sami sobie. Korzystamy z pralki i z wifi, odpoczywamy przed dalszą drogą i wyruszamy. Stop nas nie rozczarowywuje i szybko dojeżdżamy do granicy.
Po prawie dwóch miesiącach spędzonych w Peru docieramy do Ekwadoru. Nowa kultura i całkiem inne podejście do życia. Zwiedzamy stolicę, wulkany, gorące źródła i miasteczka zniszczone przez trzęsienie ziemi. O przygodach, które spotkały nas w tym państwie już w następnym poście.
Facebook Comments