Singapur
Poprzedni post skończyłem na tym, że dotarliśmy do Malezji. W praktyce spędziliśmy tam zaledwie jeden dzień i pojechaliśmy do Singapuru. Już na granicy mieliśmy ciekawe przygody, które dostarczyły sporą dawkę stresu.
Singapur
Singapur jest państwem – miastem z populacją 5,6 mln. Takie zaludnienie na powierzchni niewiele ponad 700 km kwadratowych daje trzecie miejsce na świecie pod względem gęstości. Jest ono przy tym bardzo czyste i zadbane. Zaskoczeniem może być też komunikacja i brak większych korków. Jest to zasługa dobrej administracji. Niezwykle wysokie kary za śmiecenie, palenie papierosów, rzucie gumy, czy picie wody w metrze i inne – ustawiają ludzi do pionu. Za kradzież choćby jabłka można dostać nawet do 7 lat więzienia. Jest to bardzo bezpieczny kraj. Dzięki wolnemu rynkowi Singapur rozwijał się bardzo prężnie, by osiągnąć największy na świecie GDP PP na świecie który wynosi 57,7 tys USD.
My do Singapuru wchodzimy na piechotę. Już na granicy zaczynają się małe przygody, gdyż spacerujemy autostradą (tak nam ludzie doradzili). Zaczyna padać deszcz, a Termometr (w mojej opinie osoba przewrażliwiona do spadającej wody z nieba) zaczyna biec. Strażnicy mają ciekawą minę, widząc człowieka biegnącego z plecakiem w niedozwolonym miejscu przez granicę. Szybko go zatrzymują i sprowadzają nas na właściwą ścieżkę. Nie mija 5 minut, a Termometr zaczyna kamerować punkt graniczny, mówiąc tylko jakie mieliśmy szczęście, że zdążyliśmy przed ulewą. Podczas gdy ja mu przypominam, że na granicy nie można używać kamery jest już za późno. Strażnik biegnie w jego kierunku. Zabierają mu go pro a mnie każą iść dalej.
Widzimy się znowu przy wypełnianiu druczków. Kamerę mu oddali i tylko skasowali ostatni film. Wszystko git, ale nie na długo. Tym razem jest coś nie tak z moim paszportem. Celnik skanuje go kilka razy, za każdym razem pytając, czy na pewno to jest dopiero mój pierwszy raz w ich kraju. Informuje mnie też, że to mu się jeszcze nie zdarzyło, żeby tak wiele elementów do siebie nie pasowało. Jest podejrzenie o duplikację mojego paszportu i tego, że już ktoś się nim w Singapurze legitymował. Pod ochroną wyprowadzają mnie na 5 piętro i każą czekać, podczas gdy zespół pracowników pieczołowicie sprawdza mój dokument tożsamości. Nie chcą mi oni jednak podać żadnych szczegółów. Mówią, że to standardowa procedura, ale ja wiem że tak nie jest, bo to system wykrył jakieś nieprawidłowości. Z tą niewiedzą i wielką konsternacją odprowadzają mnie na dół, gdzie czeka mnie kontrola.
Kilka zielonych przejść w których tłoczą się ludzie i jedno całkiem z boku mówiące o należności zapłacenia cła. Pamiętam o kilku paczkach papierosów pochowanych w różnych kieszeniach mojego plecaka. Mając w głowie cały czas myśli o moim paszporcie, decyduję się na małe ryzyko i wybieram opcję koloru zielonego. Skan mojego plecaka jednak coś wykazuje, a strażnik nakazuje mi wyciągnąć wszystkie fajki. Daję mu 4 paczki, a on pyta czy jeszcze. Daję piątą, a on pyta czy jeszcze. Daję szóstą, a on po pytaniu czy mam jeszcze – zaprowadza do pokoju. Lekko zestresowany uznaję, że małe kłamstewko może nie wyjść mi na dobre i oddaję siódmą paczkę. Tam jednak z uśmiechem ją przyjmują i proszą o paszport.
Widząc, że jestem z Polski dowiaduję się, że był tu przed chwilą jeden taki co miał na imię „Ma… Mac…” – czy jakoś tak. On także próbował przeszmuglować szlugi dokładnie tak jak ja. Rozglądam się po pokoju i nie widząc śladów krwi, ani rozwalonych mebli oraz spoglądającą na mnie uśmiechniętą twarz pracownika uspokajam się trochę. Teraz tylko pouczenie, informacja o należności zapłaty podatku na którą się nie decyduję. Wyrzucamy moje szlugi (płacz), jeszcze raz pouczenie i groźba, że następnym razem zamiast 200 $/paczkę kary grozi mi aż 500 $/paczkę. Przy tej ilości którą miałem ze sobą jest to dla mnie cena niewyobrażalna.
Po przekroczeniu granicy, już w Singapurze wyciągam z plecaka apteczkę. Na taką chwilę było przygotowane odpowiednie lekarstwo (warto było ryzykować). Otwieram tą emergency paczkę, wyciągam papieroska i odpalam. Tej jednej nie mogłem oddać. W razie znalezienia jej przez celników miałem też przygotowaną gadkę. Udało się, przez co teraz mogę się cieszyć tą chwilą radości.
Pół godziny później przypadkiem spotykam Termometra niecały kilometr dalej od granicy. Wieczór spędzamy wysyłając requesty na couchsurfingu, a noc w pobliskim parku. Hosta w Singapurze jest znaleźć bardzo ciężko, ale wśród jednej z osób odpisującej nam, że niestety nie może nas przyjąć, znajduje się taka, która chce nam kupić 2 noce w hostelu. Jest to pierwszy raz kiedy dostajemy taką propozycję i nie wiemy czy powinniśmy skorzystać. Jednak Shahid powtarza, że nie jest to dla niego problem i że naprawdę chce nam za to zapłacić. O ile w samym hostelu nie spędzamy dużo czasu ze względu na zwiedzanie, to komputer korzysta z dobrego wifi nadrabiając nasze zaległości z dropbox’em.
Dzielnice
My w tym czasie pierwszego dnia wybieramy się do dzielnic „tematycznych”. Pierwszym takim miejscem jest Chinatown, które zachwyca nas przede wszystkim kolorami i świątyniami. Małe budynki ozdobione szlaczkami i inną chińską sztuką na tle wieżowców stwarzają niepowtarzalny klimat. Powtórzył się on dopiero w następnych dzielnicach przez nas odwiedzonych, czyli „Little India”, oraz „Kampong Glam”. Ta pierwsza jak łatwo się domyślić dominuje kulturą hinduską, ale ta druga to muzułmańska dzielnica połączona w jakiś sposób z hipsterstwem. Każda z nich daję namiastkę kraju i kultury z jaką się utożsamiają, jednak wieżowce dookoła, czystość i porządek panujące,dają atmosferę którą można odczuć tylko w Singapurze.
Sentosa
Kolejnego dnia zwiedzamy wyspę Santosa. Jest ona połączona z lądem nasypem, tak jak cały Singapur z kontynentem. Singapurczycy z tego miejsca zrobili jeden wielki park rozrywki. Można tutaj m.in. skoczyć na bungee, zjechać na tyrolce, pojeździć gokartami i wiele wiele innych aktywności, na które nasze portfele nie pozwalają. Korzystamy natomiast z tego co za darmo, czyli ze spacerów przez dżunglę. Na tym małym skrawku lądu naprawdę można odczuć klimat głębokiego lasu tropikalnego. Pełno tu mrówek i śpiewających świerszczy, a sama zieleń jest bardzo gęsta. Jest to bardzo przyjemne miejsce, które jest świetnie zagospodarowane.. Nie bez powodu Singapur jest nazywany najbardziej zielonym miastem świata. Można to odczuć w gołym okiem.
Wieczorem spotykamy się jeszcze z Shahidem, który kupił i wysłał nam bilety do hostelu. Jest to mega pozytywna osoba, która zmaga się na co dzień w pracy ze swoimi myślami: „a może by tak to wszystko rzucić i wyjechać w podróż?”. Myślę, że po paru godzinach rozmowy z nami podjął on decyzję. Jest szansa, że jeszcze się z nim spotkamy gdzieś po drodze.
Marina i Gardens by the bay
Singapur zachwyca przede wszystkim swoją czystością, technologią i naturą. Te wszystkie rzeczy w połączeniu można doświadczyć w „Gardens by the Bay”. Lokalsi zbudowali w parku tutaj „super drzewa”, które są właśnie połączeniem nowoczesności i roślinności. W nocy są rozświetlane, a o konkretnej godzinie mienią się kolorami do muzyki. Takie przedstawienie robi na mnie ogromne wrażenie. Jest to najlepsza atrakcja miasta. Ludzie gromadzą się, rozkładają wszędzie gdzie się da i rozkoszują muzyką i pokazem. Polecanym przez przewodniki jest też widok z mariny na miasto, z którego będziecie mogli zobaczyć timelaps z zachodu słońca, podczas którego miasto w pewnym momencie zaczynają rozświetlać wszystkie wieżowce. Natomiast pokazu świateł przy marinie nie polecam, gdyż po tym jaką klasę pokazały sobą super drzewa może rozczarować.
Koniec
Od dużych miast zdecydowanie wolę wioski lub małe miasteczka. Singapur jednak zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Piszę o tym ponownie, ale zagospodarowanie takiej ludności na tak małym terenie nie jest łatwe, a to państwo – miasto poradziło sobie z tym zadaniem znakomicie. Jest zielono, czysto i przyjemnie.
Po 4 dniach przekraczamy tę samą granicę. Tym razem nie mamy żadnych problemów i wszystko idzie gładko. Malezjo witaj ponownie!
Facebook Comments