Paragwaj – autostopowy raj
Do Paragwaju wjeżdżamy całkowicie nieprzygotowani. Wiemy jedynie, że stolicą kraju jest Asunción i… niewiele więcej. Pobyt jednak umożliwił nam liźnięcie historii tego państwa i poznanie przyczyn aktualnej kiepskiej sytuacji politycznej i ekonomicznej. A historia, choć krótka, obfituje w wiele ciekawostek. Paragwaj swoją niepodległość uzyskał w 1811 roku po obaleniu rządu Hiszpanii. Nieco ponad 50 lat później, kraj ten znalazł się w stanie wojny z Brazylią, Urugwajem i Argentyną. To nie mogło się skończyć dobrze. W wyniku 6 lat wojny zginęło 2/3 obywateli, w tym 90% mężczyzn. Paragwaj stracił też spore obszary na rzecz Brazylii, w tym między innymi dostęp do morza. Od tego czasu jest jednym z dwóch państw Ameryki, które nie mają granicy moskiej. Późniejsze wydarzenia również nie działały na jego korzyść. W latach 50-tych w wyniku wojny domowej doszło do puczu, w wyniku którego władze przejął dyktator Alfredo Stroessner. Zamieszkał w pałacu prezydenckim w Asunción i rozkazał strzelać do każdego, kto ośmieli się spojrzeć na jego rezydencję. Kraj pod jego rządami stał się schronieniem dla innych dyktatorów i zbrodniarzy wojennych, między innymi dla znanego nazistowskiego doktora Josefa Mengele, który podczas II Wojny Światowej dokonywał brutalnych eksperymentów na ludziach. Po wojnie trafił do Paragwaju, gdzie otworzył luksusowy hotel na drodze pomiędzy Encarnacion, a Trynidadem. W ostatnich latach Paragwajowi udało się także znaleźć na 1 miejscu listy najbardziej skorumpowanych państw Ameryki Łacińskiej i 3 na świecie. Więcej tłumaczyć chyba nie trzeba 🙂
Nasz pobyt tu rozpoczynamy od przekroczenia granicy brazylijsko – paragwajskiej. Pomimo ostrzeżeń i negatywnych opinii całość przebiega bardzo szybko. Nikt nas tu nie zaczepia, ani nikt nie próbuje nic sprzedać. Musimy wyglądać naprawdę biednie 😉 Lądujemy w przygranicznym mieście Ciudad del Este, gdzie ogarniamy najpilniejsze potrzeby jak małe zakupy i wypłata guaranii – ichniejszej waluty (banknoty te, co ciekawe, były drukowane przez Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych) i próbujemy złapać pierwszego stopa w kierunku stolicy. Udaje nam się to po niecałych dwóch godzinach i wkrótce pędzimy z trzema sympatycznymi paniami 250 km popijającymi terere (yerbę, tylko w przeciwieństwie do argentyńskiej mate pitą na zimno). Jak się później przekonamy Paragwajczycy od terere są uzależnieni i każdy nosi ze sobą kilkulitrowy baniak na wodę i lód. Ludzie chodzą z tym nawet do kościoła. Dla nas to prawdziwe szaleństwo, szczególnie kiedy człowieka denerwuje telefon, czy pęk kluczy w kieszeni, a co dopiero targanie ze sobą kilku litrów wody i matero (naczynia z tykwy do spożywania napoju). Sam smak przypomina zimną ziołową herbatę i jest bardzo orzeźwiający. Idealne na upały panujące w Paragwaju! Trochę więc ich rozumiemy 🙂
Do stolicy docieramy po złapaniu na stopa… autobusu. Jesteśmy atrakcją dla pasażerów, którzy próbują rozmawiać z nami trochę po hiszpańsku, trochę w języku guaranii. Nie idzie łatwo, jednak rozumiemy za każdym razem, kiedy częstują nas piwem 🙂 Docieramy do Asuncion późnym wieczorem. Niestety jest już po 22:00 i nie mamy jak dotrzeć w okolice lotniska, gdzie mieszka nasz host. Kontaktujemy się z nim, żeby wytłumaczyć, że nie mamy możliwości dostania się do niego i dzisiejszą noc spędzimy na dworcu. Nic z tego. Marcelo każe nam podać dokładną lokalizację, wsiada w samochód i przyjeżdża po nas zawożąc prosto do swojego domu. Tam bieżemy prysznic i czeka na nas Milanesa – tradycyjne paragwajskie jedzenie zapożyczone od włoskich imigrantów (dokładniej tych z okolic Milanu). Ludzie są niesamowici.
Następnego dnia nie tracąc czasu wstajemy z samego rana i udajemy się na zwiedzanie tego (nie ma co ukrywać) mało turystycznego kraju i miasta. Wbrew zapewnieniom pani w informacji turystycznej, nie ma tu wiele miejsc do zwiedzania. Na początku udajemy się do położonego niedaleko parku Guasu Metropolitano, gdzie w 'japońskiej altance’ robimy sobie przerwę na piwko. Termometr pokazuje 42 stopnie Celsjusza w słońcu, więc możecie sobie wyobrazić skwar tutaj panujący. Wkrótce docieramy co centrum miasta. Nie jest może zbyt pięknie, ale jest bardzo przyjemnie. Do najciekawszych zabytków miasta należy katedra, przed którą aktualnie znajduje się jedno wielkie koczowisko rodzin, którzy musieli przenieść swoje prowizoryczne chatki z przybrzeżnych terenów. Trafiliśmy tu na okres powodzi, w czasie której poziom rzeki przekroczył dopuszczalny poziom o 8 metrów. Z tego powodu w całym kraju wprowadzono stan wyjątowy. Woda jest na ulicach, a sporo domów zostało po prostu zalanych. Kolejnym miejscem wartym zobaczenia jest wcześniej wspomniany Palacio de Lopez. Na szczęście dyktatora udało się obalić i możemy bez problemu podziwiać pałac bez obaw, że zaraz dostaniemy kulkę w łeb.
To czym Paragwaj wyróżnia się pozytywnie na tle wcześniej odwiedzonych państw to wszechobecny dostęp do internetu. Hotspoty łatwo złapać na każdym placu czy parku, więc często podczas zwiedzania robimy sobie przerwę na facebooka i wykop 😉 Po drodze spotykamy też polskie siostry zakonne, które zatrzymały się na obiad w McDonalds’ie, a wieczorem udajemy się do Loma San Jeronimo – biednej, ale kolorowej dzielnicy Asunción. Mieszkańcy mówią o niej 'małe Rio’, jednak naszym zdaniem nie zasługuje nawet na miano mikroskopijnej miniatury tego miasta. Spotykamy się z Marcelem, który zabiera nas do popularnej tu restauracji z paragwajskimi przysmakami. Kosztujemy Mbeju i Chipę, która smakuje nam bardzo, jak wszystko zresztą w Ameryce Południowej. Po drodze wstępujemy jeszcze do irlandzkiej knajpy na piwo i późnym wieczorem wracamy do domu.
Chcąc poznać bardziej Paragwaj, a nie tylko jego stolicę, udajemy się do Encarnation, miasta położonego przy samej granicy z Argentyną. W Paragaju na stopa czeka się kilka minut, a połowa aut, które się zatrzymują zabiera stopowiczów na pakę, zatem łapiemy wiatr we włosy i pędzimy wzdłuż południowej granicy kraju. Do Encarnation docieramy następnego dnia po nocce przespanej na jakiejś budowie. Zabiera nas Argentyńczyk, który następnego dnia wybiera się do Buenos Aires. Dla nas to idealna opcja więc umawiamy się z nim na wspólną podróż. Dzisiaj postanawiamy udać się do odległego o 40 km Trynidadu, by zobaczyć ruiny klasztoru Jezuitów, którzy w czasie kolonizacji Nowego Świata stanęli w obronie Indian z plemienia Guarani, zapoczątkowując tzn. redukcje paragwajskie. Były to wioski, w których gromadzono Indian, zapoznawano ich z dorobkiem europejskiej cywilizacji i próbowano krzewić chrześcijaństwo. To właśnie na styku Paragwaju, Argentyny (Missiones) i Brazylii (Rio Grande do Sul) z redukcji utworzono Chrześcijańską Republikę Indian Guaranii. W wyniku działań politycznych Hiszpanii i Portugalii, oraz wypędzeniu Jezuitów z tych terenów redukcje misyjne zaczęły popadać w ruinę, aż w końcu zaniknęły całkowicie.
Jest to jedyne miejsce w tym kraju wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO (zarazem najrzadziej odwiedzane ze wszystkich). Widać tu doskonale, jak ubogi jest Paragwaj w zabytki turystyczne. Odpoczywamy chwilę wśród ruin i wracamy do Encarnation by spotkać się z naszym hostem.
Jest nim Cesar, który na wieść o gościach z Polski postanawia nas przedstawić polskim księżom z sanktuarium de la virgen de Itacaua. Załapujemy się przy okazji na mszę odprawianą przez jednego z nich, z którym potem dość długo rozmawiamy jeszcze o historii Paragwaju, popularnej tu masonerii i historii Jezuitów w Ameryce Południowej. Niestety czas nas goni, jutro mamy umówiony transport do Buenos Aires i choć bardzo chcielibyśmy zostać tu dłużej musimy wracać do naszego domu. Cesar obwozi nas jeszcze po mieście, by pokazać najładniejsze plaże i wieczorem po kolacji przygotowanej przez jego wujka kładziemy się spać.
Paragwaj nie jest może najpiękniejszym krajem, ale można tu zdecydowanie odpocząć i miło spędzić czas. Paragwajczycy Wam to zagwarantują! Wpadliśmy tu tylko na kilka chwil, jednak z chęcią przedłużylibyśmy swój pobyt. Mamy jednak transport 1100 km do Buenos, więc nie chcemy przepuścić takiej okazji 🙂 Argentyno nadciągamy!
Facebook Comments