Wenezuela
Wenezuela jest krajem którego obawiamy się najbardziej. Informacje które znajdujemy w internecie, a także te przekazane przez innych ludzi budzą w nas coraz to więcej wątpliwości o słuszności odwiedzenia tego państwa. Jest to najniebezpieczniejszy kraj w Ameryce Południowej, który od ponad 20 lat odnotowuje systematyczny spadek ekonomiczny, a przez ostatnie 2 lata tak dramatyczne obniżenie warunków życie, że ludzie nie mają za co jeść.
Wszystko przez skrajny socjalizm, który przez lata z tego pięknego kraju nie tylko zrobił ruinę, ale także zmienił ludzi mieszkających w nim. Zacznijmy od tego, że złoża ropy naftowej w tym kraju są porównywalne do złóż w Arabii Saudyjskiej. Pieniądze zarobione na tym surowcu były systematycznie trwonione i rozdawane dla społeczeństwa. Nie mówię tu tylko o darmowej edukacji czy opiece zdrowotnej. Dofinansowania były wszędzie, wliczając w to transport publiczny, wycieczki za granicę, czy nawet wymianę waluty po oficjalnym kursie, podczas gdy rzeczywisty był o wiele niższy(obecnie: oficjalnie 1$ = 6,3 Bs., nieoficjalnie 1$ = ~1000Bs.).
Rządzący od 1999 do 2013 roku Hugo Chavez był zapalonym socjalistą, który wierzył w swoje przekonania tak głęboko, że potrafił nawet oferować z pieniędzy państwowych należących do Wenezueli pieniądze na szkoły w Boliwii dla bardziej potrzebujących . Większość ludzi go kochała nie zdając sobie sprawy co to oznacza dla ich państwa. Obecny prezydent Nicolas Maduro kontynuuje jego politykę.
Wenezuela notująca ciągły spadek ekonomiczny i bazująca na surowcu naturalnym odczuła jeszcze większy szok gospodarczy w wyniku spadku cen ropy. Obecna sytuacja jest tragiczna, a polityka prowadzona przez Maduro jeszcze bardziej ją pogarsza. Wprowadzane są prawa m.in. ustalające maksymalną cenę produktów przez co produkcja ich staje się nieopłacalna. W sklepach często brakuje podstawowych produktów takich jak: papier toaletowy czy mąka. Wszystko można było to zdobyć na czarnym rynku, a kupno mleka niemal niczym nie różniło się od kupna kokainy.
Słysząc te i inne historie, przygotowujemy się jak tylko potrafimy. Ze względu na czas, bezpieczeństwo i super niskie ceny biletów autobusowych (14h w klimatyzowanym autobusie – 800km – 3,5 dolara, autobus miejski 5 centów, metro – 0,4 grosza) rezygnujemy z autostopu i traktujemy cały pobyt w Wenezueli jako wycieczkę wracając z powrotem do tego samego miejsca z którego wyruszyliśmy. Wymieniamy pieniądze i tu nie ma dla nas zaskoczenia. 50 dolarów to około 1kg pieniędzy najwyższych 100-stu boliwarowych banknotów, które są najwyższym nominałem w tym kraju. Ponadto dla bezpieczeństwa drukujemy sobie legitymacje prasowe, ale o tym za chwilę.
Przejście graniczne udaje nam się przekroczyć bez najmniejszych problemów. Drobne kontrole, 2km spaceru do biura migracyjnego, pieczątki – wszystko idzie banalnie łatwo ku naszemu zdziwieniu, gdyż dla miejscowych granica jest oficjalnie zamknięta. Przy granicy kręci się dużo różnych ludzi, ale staramy się na nich nie zwracać żadnej uwagi i udajemy się na dworzec autobusowy, skąd lecimy do San Cristobal by znaleźć transport do stolicy.
Na dworcu autobusowym zgadzamy się już ze sobą, że większość historii było przesadzonych, a Wenezuela nie wygląda tak strasznie jak się ją często opisuje. Można znaleźć pełno jedzenie w ulicznych budkach jak i kupić kawę, której miało tu w ogóle nie być. Rozluźniamy się więc trochę, ale nie usypiamy czujności i wsiadamy do nocnego autobusu, który ma nas zawieźć do Caracas następnego ranka. Według opowieści mamy mieć tutaj kilka kontroli. W rzeczywistości zatrzymują nas tylko raz koło godziny 2-giej w nocy. Wszyscy muszą wyjść z autokaru, a my we czwórkę jesteśmy proszeni na kontrolę osobistą… Ja idę pierwszy… Wyciągam wszystko z kieszeni, staję pod ścianą i zostaje zmacany czy czegoś nie ukryłem. Zaczynają się pytania. O co?… Oczywiście że o kosztowności. Czy mam jakieś dolary? Oczywiście kłamię że żadnych nie posiadam. Po trzecim powtórzeniu pytania o dolary, zmiana tematu na kamerę… Tutaj pokazuję moją legitymację dziennikarską i nawijam że pracuję dla telewizji krajowej, że wychwalam socjalizm opisując najpiękniejsze miejsca w Wenezueli i robię reportaż zachwalający ten kraj. Strażnik nie chcąc robić złej sławy w żaden sposób Wenezueli za granicą puszcza mnie dość szybko. Po mnie wchodzi Tomek z tą samą historyjką, co przekonuje go na tyle, że Termometr i Olek już nie muszą nic mówić i mogą z nami wrócić prosto do autobusu.
Caracas
Stolica Wenezueli – Caracas to ponad 2mln miasto położone na północy. Kiedyś uznawane za stolicę całej Ameryki Południowej. Zwykłe być pięknym żywiołowym miastem, lecz ze względu na kryzys ekonomiczny mocno odmienione. Podczas naszego 4-dniowego pobytu w Caracas odwiedzamy m.in. centrum, parę muzeów i dom słynnego Simona Bolivara. Robimy też parę imprez, ale zacznijmy od początku.
Odnajdujemy dom naszego hosta, co nie jest zbyt dużym wyzwaniem. Pierwsze wrażenie jest bardzo dziwne. W mieszkaniu jest pełno dziwnych zdjęć, manekiny, dziwne lalki i jeszcze dziwniejsze obrazy. Wygląda dość bogato, ale przerażająco. Couchsurfing w Wenezueli działa rewelacyjnie, a Termometr wybiera hosta ze względu na jego imprezowe zdjęcia, jednak ku naszemu zdziwieniu, okazuje się że wszyscy czterej mieszkańcy tego apartamentu są odmiennej orientacji seksualnej, a jeden z nich nawet pewnego wieczoru próbuje zaciągnąć Tomka do swojego pokoju. Staramy się być tolerancyjni, a oni odwdzięczają się sympatyczną atmosferą (bez podtekstów, nie wszyscy geje są źli).
Oprócz zwiedzania miasta wybieramy się też kolejką linową na pobliskie wzgórze z którego po jednej stronie jest świetny widok na Caracas, a z drugiej jeszcze piękniejszy na morze Karaibskie. Jednak nie ten widok z tej stolicy zostanie w mojej pamięci na całe życie.
Raz na jakiś czas przychodzi taki moment gdy zaschnie w gardle i mimo iż wychodzenie na zewnątrz po zmroku w najniebezpieczniejszym mieście na świecie wydaje się niezbyt rozsądnym pomysłem to cel uświęca środki. Termometr z Olkiem i naszym hostem wychodzą na dwór, a my z Tomkiem czekamy z cierpliwością na ich powrót. Nie mijają 2 minuty od ich wyjścia z domu, a za oknem słyszymy głośny huk. Tomek wychodzi na balkon i z przerażeniem woła mnie… Pierwsza myśl? Nie wiem, ale to był idealny czas dla chłopaków na zjechanie windą i wyjście na ulicę. Szybko podbiegam i nie wiem co czuję, ale jest to uczucie ulgi z niedowierzaniem.
Tuż pod naszym balkonem leży ciało po części pod taksówką, zostawiające na asfalcie szybko rozrastającą się plamę krwi. W tym momencie z taksówki wychodzi dwóch mężczyzn i ucieka na piechotę za róg ulicy zostawiając samochód tuż przed światłami. Z naszej perspektywy wygląda jakby ten człowiek został potrącony, a nikt wokół się tym nie raczył w jakikolwiek sposób zainteresować. Wszyscy raczej odsuwają się, uciekają, a przejeżdżające auta tylko omijają „przeszkodą” rozjeżdżając krew i rozmazując ją coraz bardziej na drodze. Po kilku minutach pojawia się karetka, która tylko ogląda ciało i odjeżdża. Razem z nimi policja, którą wkrótce zamieniają jacyś tajni agenci.
Jak się okazało, huk spowodowany był wystrzałem z pistoletu prosto w głowę taksówkarza, a Termometr z Olkiem byli oddaleni od całej sytuacji nie więcej niż 50m. Dwóch mężczyzn chciało ukraść taksówkę, wyciągając kierowcę na zewnątrz i żegnając się z nim strzelając ołowiem między oczy, by wsiąść do taksówki i uciec. Jednak gdy nie mogli odjechać zdecydowali się na ucieczkę piechotą.
Taka sytuacji w tym miejscu zdarza się niezbyt często, gdyż nasz host nigdy wcześniej nie miał okazji takiej przeżyć, jednak na całej rozciągłości tej ulicy ponoć jest średnio około stu morderstw miesięcznie… My jednak nie chcemy zapamiętać Wenezueli tylko po jednym zajściu i wybieramy się bardziej spokojne miejsce.
Maracay i Choroni
Przyjeżdżamy po południu do miasta Maracay, który znajduje się nad morzem Karaibskim. Nasi hości znowu okazują się być gejami i jak się można domyślić w tym kraju jest to całkiem normalne i całkowicie akceptowalne. My jednak nie spędzamy tam zbyt dużo czasu, bo jak wybrać się na plażę to na tą najlepszą.
Sama droga przez dżunglę w górach robi na nas spore wrażenie, ale to jest nic w porównaniu do tego co nas czeka w Choroni. Plaża jest jak nie z tego świata. Palmy, kokosy, złoty piasek, perfekcyjna pogoda i Karaibska ciepła woda z idealnymi falami. Byczymy się tam jak tylko możemy zachwycając się widokami i starając się utrzymać je jak najdłużej w pamięci widoki, które dane jest nam podziwiać. Razem z Termometrem spędzamy noc pod gołym niebem, a nad ranem (koło 5) okazuje się że nawet taki raj ma swoje wady, a tym razem są nimi komary. Jednak nie przeszkadza nam to by spędzić jeden z najlepszych poniedziałków w naszym życiu.
Merida
Zaraz po niebiańskiej plaży udajemy się do kolejnego sławnego miasta w Wenezueli. Jest to górskie 300tys miasto, w którym jest najdłuższa kolejka linowa na świecie i która jest naszym głównym celem wizyty w tym mieście. Jak wszystko w tym kraju nic nie jest jednak tak proste. Owa kolejka jest nieoficjalnie otwarta od paru miesięcy, ale oficjalnie nikt nie może jej odwiedzić.
Zatrzymujemy się w Meridzie w studenckim mieszkaniu na 4 dni. W świetnym towarzystwie spędzamy każdy z nich, wybierając się między innymi na spacer po okolicznych wzgórzach, centrum miasta czy próbując lokalnych potraw, w tym przepysznego koziego sera, czy najbardziej tradycyjnego w Wenezueli arepasa.
Naszym głównym celem jest kolejka linowa i udajemy się pod nią już pierwszego dnia. Oczywiście bez większego zdziwienia zostajemy poinformowani, że jest zamknięta i umawiamy się na za dwa dni.
Na pokonanie tej przeszkody mamy plan użycia naszych legitymacji prasowych i pociśnięcie bajery, że widoki z największej kolejki linowej na świecie muszą się znaleźć w reportażu o cudach natury w Wenezueli. Idziemy za dwa dni w to samo miejsce o 7dmej rano, ale nikt nas nie pamięta, a przed wejściem tłumy ludzi próbujący w jakikolwiek sposób przekonać strażników, że to właśnie oni najbardziej zasłużyli na nieoficjalny wjazd na szczyt. Już po niecałych 3 godzinach chodząc od jednej do drugiej osoby udaje nam się dotrzeć do właściwej osoby (jedyna która może zakręcić wejściówki bez specjalnego pozwolenia). Opowiadamy jeszcze raz naszą historię, ale niestety tym razem nam nie dane jest wjechać na szczyt gdyż, jest zakaz wpuszczania prasy…
Podsumowanie
Tutaj już powoli kończy się nasza niemal dwu-tygodniowa wycieczka po Wenezueli. Całość naszej podróży tutaj była pod znakiem „diety Maduro” ponieważ nasze niewielkie zaplecze finansowe zmusiło nas do częstego odmawiania sobie jedzenia tak jak robią to miejscowi ze względu na super inflację. Zobaczyliśmy kraj, w którym rząd zniszczył społeczeństwo, a ludzie na ulicy niemal zawsze chodzą z odwróconym uśmiechem i w poniszczonych ubraniach by tylko nie pokazać, że ma się więcej niż ktokolwiek inny. Usłyszeliśmy historie o porwaniach z bronią w ręku, włamaniach do domów i wielu innych przypadkach rabunków. Byliśmy nawet świadkiem morderstwa.
Brak produktów w sklepach rozszerzył czarny rynek, a po produkty w sklepach nieraz trzeba stać dwa dni w kolejce, śpiąc na ulicy by tylko dostać to co jest najbardziej potrzebne.
Informacje, które były nam przestawione na początku zostały przez nas zweryfikowane i różniły się trochę od rzeczywistości. Wpisując „Wenezuela” w youtube’a na pierwszym miejscu był filmik w którym ludzie z bronią w ręku okradają ciężarówkę z żywnością. Nie jest aż tak źle i nie powinno to was przestraszyć przed odwiedzeniem tego pięknego kraju, jednak trzeba być cały czas ostrożnym i mieć oczy dookoła głowy.
Wracamy z lekką ulgą do Cucuty w Kolumbii, gdzie wybieramy się jeszcze na lokalny festiwal. Po tej imprezie nadchodzi czas, by się rozdzielić. Razem z Tomkiem jedziemy z powrotem do Bogoty do naszych ulubionych muzyków, podczas gdy Termometr z Olkiem wyruszają do Kartaginy, gdzie mają nadzieję złapać łódkę do Panamy. Więcej szczegółów o tym w następnym poście.
Facebook Comments