Zaczynamy nowe życie
Zaległy wpis o tym jak dotarliśmy na Gibraltar: Budzik obudził mnie koło 6. Szybka kąpiel, prysznic, śniadanie, pożegnanie z rodziną i w drogę. Po przejściu kilkuset metrów na drodze zatrzymuje się auto i znajomy głos pyta czy mnie podwieźć. To Mieszko – mój nastepca w Metalisie. Jedziemy do Dzierżoniowa skąd łapię busa na Wrocławskie Bielany. Tam spotykam się z Olkiem. Udzielamy wywiadu dla radia ESKA, robimy ostatnie zakupy i idziemy na stację Mekkę – Orlen na Bielanach. Tu zaczynała się i kończyła każda moja autostopowa podróż. Po kilkudziesięciu minutach łapania zatrzymuje się znajoma twarz. Mamy szczęście: to nasza kumpela Marta. Podrzuca nas kilkadziesiąt kilometrów dalej na mały parking przy autostradzie. Utykamy tu na kilka godzin. Ostatecznie zabierają nas stąd dwa tiry aż na autostradę w kierunku Monachium. Jest to dla nas idealna opcja, bo pierwszym naszym celem jest wlaśnie stolica Bawarii. Chcemy odwiedzić tam naszych przyjaciół, których nie widzieliśmy kilka lat. Wieczorem rozkładając namiot na parkingu za stacją podchodzi do nas starszy kierowca z pytaniem, czy to my jedziemy dookoła świata. Słyszał o nas na CB radiu. Potwierdzamy. Robi nam kawę, rozmawiamy i trochę zmęczeni kładziemy się spać. Jak na pierwszy dzień jest nieźle!
Namiot okazuje się całkiem wygodny. Na pewno najlepszy w jakim spałem podczas moich wyjazdów. Jest bez porównania ze sprzętem z Decathlonu, w którym do połowy wystawały nam nogi jak jechaliśmy do Gruzji. Zwijamy namiot i idziemy do toalety się umyć, jednak nie jest nam dane, bo zatrzymał się koło nas Niemiec z pytaniem dokąd jedziemy. Odpowiadamy: Munchen. Gestem ręki pokazuje, żebyśmy wsiadali. W aucie leci muzyka z Kenii. Żona Niemca jest kenijką i planują wkrótce wyjechać z Niemiec z powodu coraz większej ilości ludzi o poglądach nazistowskich. Do nazizmu nam daleko, ale tym razem nie chwalimy się naszymi poglądami na temat imigrantów 🙂 Kolejny stop to Polak w tirze, który wyrzuca nas na obrzeżach miasta. Wsiadamy do metra i udajemy się na stacje w Maisach gdzie mieszka Paweł i Ewelina. Spędzamy u nich dwa dni, podczas których udaje nam się zwiedzić Monachium, napić lokalnego piwa, obejrzeć mecz Polska – Niemcy i wziąć ciepły prysznic! Za dwudniową gościnę jesteśmy im niesamowicie wdzięczni.
Sielanka jednak kiedyś musiała się skończyć i w pochmurny dzień opuszczamy naszych znajomych w Maisach i jedziemy w kierunku Francji. Po kilku mniejszych stopach z Niemcami łapiemy tzn. złoty strzał. Michał – kierowca busa leci do Montpellier, czyli 1200km w stronę w którą zmierzamy. Jest to mega pozytywny gość, u którego mamy jak w raju. Codziennie ciepły posiłek, zimne piwko, miejsce w kabinie i spanie na pace. Żyć nie umierać. Jedziemy całą noc, aż o 6 docieramy do Agde. Kładziemy się spać na kilka godzin i cały dzień spędzamy na plaży.
Z Michałem rozstajemy się następnego dnia. Wysadza nas na dużej stacji skąd bardzo ciężko nam się wydostać. Zabiera nas po kilku godzinach francuska mieszkająca w swoim busie. Wiezie nas kilka kilometrów, gdzie wieczorem łapiemy wariata, którego brawurową jazdę po autostradzie kończy francuska żandarmeria. Mandat nie robi na nim żadnego wrażenia i dalszą drogę cały czas dociska gaz do dechy 🙂 Lądujemy na wielkim parkingu pod Perpignan i rozglądamy się za jakimiś polskimi kierowcami tirów. Kolejny złoty strzał. Poznajemy Ryśka, który ma kurs 1000 km na południe Hiszpanii. Ruszamy o 6 i Katalonia wita nas deszczową pogodą. Mijamy Barcelonę oraz Walencję i docieramy do dzielnicy Alicante gdzie pomagamy ogarnąć rozładunek. Rysiek ma za sobą 10 godzin jazdy także tego dnia dalej nie pojedziemy. Parkujemy przy małej stacji benzynowej i idziemy z Olkiem ogarnąć jakiś supermarket z tanim jedzeniem. Dziś śpimy na pace tira.
Następnego dnia jedziemy do St Maria del Aguila, malej dzielnicy El Ejido na południu Hiszpanii. Całe południe tego kraju jest pokryte szklarniami, w których w większości pracują imigranci z Afryki. Właściwie praktycznie każdy samochód prowadzi Hiszpan, a każdy rower murzyn. Najwięcej tu imigrantów z Maroka i Algierii. Tyle dobrego, że ciężko pracują i nie siedzą na socjalu. Rozstajemy się z Ryśkiem i próbujemy po raz pierwszy swoich sił w Hiszpanii. Idzie gorzej niż tragicznie. Głosy, że to państwo to najgorszy kraj do stopowania w Europie szybko się potwierdzają. Gorzej jest chyba tylko na Ukrainie, chociaż to tylko moje odczucia. Po kilku godzinach i kilkunastu kilometrach morderczego spacerku docieramy na wielkie rondo z wylotem na autostradę. Śpimy niedaleko w krzakach obok stacji pełni wiary w zajebistość miejsca, do którego dzisiaj dotarliśmy.
Kolejny dzień weryfikuje naszą miejscówkę. Kilka godzin w pełnym słońcu daje się we znaki. Postanawiamy iść kilka kilometrów do następnego miasta. Strzał w dziesiątkę. Łapiemy Hiszpana – kapitana statku rybackiego, który zabiera nas na idealną stację za Malagę, na której można łapać bezpośrednio na Gibraltar. Pytamy go o autostop w Hiszpanii. Podobno jeszcze 15 lat temu nie było z tym problemu. Teraz ludzie boją się zabierać, pomimo że wiedzą, co oznacza wyciągnięty kciuk na drodze. Mimo wszystko udowodniliśmy sobie, że jest możliwe podróżowanie tu autostopem. Jesteśmy na idealnej stacji i mamy ponad 100km do Gibraltaru. Nie mija godzinka i mamy już transport! Hiszpan zabiera nas do Lalinea, miejscowości położonej pod samą granicą.
Wychodzimy i jesteśmy zachwyceni: góra, plaża, głośna muzyka, pokazy lotnicze w powietrzu i jedna wielka impreza. Okazuje się, że wylądowaliśmy tu w 10 Narodowy Dzień Gibraltaru! Jest pięknie!
/ Mamy zaległości na blogu ale pisanie na telefonie nie należy do najprzyjemniejszych. Lada dzień dodamy wpis jak ogarnęliśmy całkowicie za darmo życie na Gibraltarze, jak poznaliśmy Polaka, który 47x siedział tu w więzieniu i jak wylądowaliśmy w jadłodajni dla bezdomnych, gdzie będziemy mogli tu od czasu do czasu pomagać i dostarczać jedzenie. Aha i być moooże będziemy mieli łódź ale nie chcemy zapeszać 😉
Facebook Comments