Gibraltar – ogarniamy to!
Pod granicę hiszpańsko – gibraltarską docieramy wieczorem. Trwa 10 Narodowy Dzien Gibraltaru. Przed opuszczeniem Hiszpanii znajdujemy McDonald’s gdzie poznajemy Włocha o imieniu Leonardo. Podobnie jak my podróżuje autostopem i szuka łodzi do Ameryki Południowej. Jego celem jest Peru i praca na wolontariacie. W Macu jemy po zasłużonym hamburgerze i koło 21 przekraczamy granicę. Gibraltar pomimo, że jest niezależnym państwem cały czas podlega Wielkiej Brytanii. Umowa jest taka: Brytyjczycy mają tu swoją bazę i razem z Amerykanami mają rozmieszczone na dnie Morza Śródziemnego czujniki wykrywające łodzie podwodne. Dzięki temu wiedzą wszystko co dzieje się w cieśninie gibraltarskiej. W zamian za to Wielka Brytania zapewnia gwarancję bezpieczeństwa i prowadzi politykę zagraniczną. Sam Gibraltar nie nalezy do strefy Schengen, ale obywatele Unii mogą przekraczać granicę bez paszportu. Wystarczy sam dowód osobisty. W mieście trwa jedna wielka impreza, słychać głośną muzykę, a po ulicach chodzi pełno pijanych mieszkańców. Jesteśmy zachwyceni. Kupujemy po drodze piwo i idziemy na marine oglądać łodzie i podziwiać pokaz sztucznych ognii. Wielka feta dobiega końca i rozglądamy się za miejscem do spania, w którym będziemy mogli ukryć się przed pijanym tłumem. Po chwili znajdujemy blok, wokół ktorego trwa remont elewacji. Dookoła jest pełno rusztowań i intuicja podpowiada mi, że powinniśmy wejść na górę i szukać miejsca do spania na dachu. To co znaleźliśmy przeroslo nasze oczekiwania. Poza prywatnym apartamentem, czyli poddaszem o wielkości całego piętra bloku mamy jeszcze nasz własny prywatny taras. Miejsce jest idealne. Kładziemy sie spac.
Po 7 budzi nas budzik. Nie chcemy spalić naszej miejscówki, dlatego ulatniamy się przed 8 zanim zjawią się budowlańcy. Plan na dziś to generalne pranie. Idziemy na plażę, gdzie znajdujemy natryski i po godzinie wszystkie ciuchy mamy wyprane. Niestety… po godzinie orientujeny się też, że woda w natryskach jest słona i całe pranie poszło na marne. Niedaleko znajdujemy totalety z umywalkami i normalną wode. Płuczemy ciuchy z soli i pół dnia spędzamy na plazy w oczekiwaniu na wyschnięcie ubrań. Wieczorem idziemy do Hiszpanii do McDonalda, gdzie jedyne gniazdko w całej restauracji oblega Leonardo. Tym razem jesteśmy przygotowani, kupiliśmy w markecie przedłużacz i dosiadamy sie do naszego nowego kolegi. Ładujemy baterie, wrzucamy zdjecia na fanpejdż i zapraszamy Leo na degustacje polskiej wodki i nocleg w naszym 'apartamencie’. Kolejne kilka dni to ciągłe ogarnianie podstawowych potrzeb: skrytki na bagaże, prysznica, najtańszego jedzenia, itp. Nocleg znaleźliśmy pierwszego dnia, więc o dach nad głową nie musieliśmy się już martwić. Bagaże zostawiamy zaraz przy granicy w skrytkach zamykanych na kod w najtańszym markecie Eroski. Z tym jest coraz ciężej, bo ochrona powoli orientuje się, że zostawiamy tu nasze torby na cały dzień, a oprócz bagietek nie kupujemy tu praktycznie nic. Na razie jednak ciągle nam sie udaje przechowywać tu nasz cały dobytek, ale musimy się często nieźle przy tym nagimnastykować.
Pierwsze dni kąpiemy sie pod natryskami na plaży po stronie hiszpańskiej, jednak wieje tam niesamowicie i jest strasznie zimno. Kąpiel to jedna wielka droga przez mękę, dlatego piątego dnia postanawiamy wymyć się na marinie w prysznicach przeznaczonych dla właścicieli łodzi zacumowanych przy Ocean Village. To nasz pierwszy ciepły prysznic od dłuższego czasu i jak narazie nikt nie robi nam żadnych problemów. Będąc na Gibraltarze nie można nie wejść na górę na spotkanie z małpami, które żyją tu od czasów, kiedy Europa oddzieliła sie od Afryki. Małpy na pierwszy rzut oka wydają się niesamowicie śmiesznymi stworzeniami, jednak to tylko pozory. Wyciągnięcie przy nich czegoś do jedzenia najczęściej kończy się kradzieżą, a w niektórych przypadkach nawet pogryzieniem 😉 Całe wejście i zejście zajmuje nam 6 godzin i jest to dosyć męcząca wędrówka. Szczególnie, jeśli gubimy się trzy razy i musimy nadrabiac kawał drogi.
Naszą przygodę z jachtostopem zaczynamy od rozwieszania cvek w biurach na marinie. W okolicy są tu 3 porty do których cumują łodzie. Jeden z nich to wcześniej wspomniany Ocean Village, gdzie można kupić najtańszą wódkę u Estończyka. Cena za pół litra to 1.5 funta. Taniej nie znajdziecie, ale o jakości tej wódki potem. Na samym sklepie można znaleźć ciekawe napisy typu: „Estonia is not Ethiopia” czy „If we are not closed we are open”. Kolejny port Queensbay jest nieco bardziej na południe, jednak ruch tam jest dosyć mały. Praktycznie większość łodzi stoi tu po kilka miesięcy. Trzecia marina jest już po stronie Hiszpańskiej w Lalinea. Pytamy tu młodego chłopaka, czy zna kogoś kto szuka załogi. Mówi nam o Szwedzie, który często tu cumuje i zabiera jachtostopowiczów, ale po chwili rozmowy schodzi do nas z jachtu i zaczyna rozmowę. Planuje na dniach zmienić silnik i za jakiś tydzień ruszyć na Kanary. Prosi nas o numer telefonu i adres email bo całkiem możliwe, że będzie potrzebował rąk do pomocy. Nie ukrywamy, że bardzo liczymy na jego telefon. Szanse na znalezienie jachtu są spore, jednak najwięcej ich odpływa w październiku i listopadzie. Chcemy być na Kanarach jak najwcześniej z prostego powodu. Niedlugo rozpoczynają się tam zawody ACR, czyli wyścig z Kanar na Karaiby, w którym udział bierze kilkaset jachtów. Póki co cały czas szukamy.
Podczas spacerów po Gibraltarze spotykamy też polską parę. To Klaudia i Kamil. Podróżują na stopa i puszczają bańki. Ich motto życiowe to: 'enjoy the life and make bubbles’ 😉 Zaprowadzają nas do Nazareth House. Nazareth House to stary budynek szkoły przerobiony na jadłodajnię dla ubogich, bezdomnych i uzależnionych od alkoholu. Codziennie odbywają się tu spotkania dla alkoholików, czy dla ludzi chorych na depresję. Każdego dnia o 10:30 można dostac też darmowy ciepły posiłek złożony z dwóch dań, napić się kawy i zjeść deser. Poznajemy tu Michała, który z całą rodziną przyjechał tu z Polski i pracuje na wolontariacie pomagając ludziom z uzależnieniami 🙂 Oferujemy mu naszą pomoc przy przygotowywaniu codziennych posiłków czy sprzątaniu po obiadach. W poniedziałek bedziemy mieli odpowiedź. Póki co Michal oferuje nam pracę przy wyniesieniu gruzu, który zalega tu od dłuższego czasu. Jesteśmy szczęśliwi, że będziemy mogli w jakiś sposób odwdzięczyć się za ciepłe obiady i dać też coś od siebie. Do jadłodajni przychodzi też Rafał, Polak uzależniony od alkoholu. To człowiek, który jest rekordzistą tego kraju jeśli chodzi o ilość odsiadek. Siedzial w tutejszym więzieniu 47 razy! To człowiek legenda. Większość jego opowieści niestety nie nadaje się do opisania na blogu, ale przytoczę Wam dzisiejszy dialog z jego kumplem – Małym (też Polakiem, który od 5 lat podróżuje po Europie, a każdą zimę spędza na Gibraltarze):
Maly: wiesz, że Adam poszedł siedzieć?
Rafal: ten, któremu połamałem nogi?
Ja: jak to zrobiłeś?
Rafal: normalnie. Młotkiem. (chwila ciszy) (wybuch śmiechu)
Rafała zna tu każdy policjant. Kradzieże, rozboje. Taki styl życia. Zacumował tu na dobre. Kilka lat temu został okradziony z dokumentów i nie może opuścić kraju, ani wyrobić paszportu. Za kradzieże samochodów jest w Polsce poszukiwany listem gończym. Wcześniej pracował w Lalinea jako przemytnik papierosów dla jednego Marokańczyka. Sypiał tam na ulicy, ale po dwóch atakach kosą i jednym siekierą przeniósł się na Gibraltar. Podczas obiadu mówi nam, że w Lalinea dostać kosę to jak zjeść tą zupę. Są tu 3 dzielnice, w których gangi przemytników zwalczają się na wzajem. Jeszcze 100 lat temu w Lalinea bylo tylko kilka domków. Z czasem generał Franco zaczął zsyłać tu kryminalistów, którzy odsiedzieli swoje wyroki. Ponadto zamknął też granicę pomiędzy Hiszpanią a Gibraltarem i mieszkańcy tego niewielkiego kraju musieli radzić sobie sami na tym małym skrawku ziemi.
Wracając do przemytników, jest to tutaj całkiem opłacalny biznes i jest ich naprawdę sporo. Kontrabanta najczęściej przemyca papierosy i alkohol. Są to jedyne rzeczy, które na Gibraltarze można kupić taniej niż w Hiszpanii. Paczka American Legend, najpopularniejszych tu fajek kosztuje ok. 2 euro. W Hiszpanii można sprzedać ja za 3. Przemycając cały wagon jesteśmy 10 funtów do przodu. Sporo osób decyduje się szmuglować fajki przepływając przez kawałek morza, chociaż od jakiegoś czasu jest to trudniejsze ze względu na zaostrzone kontrole na granicach. Z kontrabandą i przestępczością hiszpańska policja nie bardzo sobie radzi i często po prostu przymyka na to oko. Nawet gdyby chciała nie mają wystarczających środków. Jeszcze rok temu policja w Lalinea jeździła autobusami, bo nie mieli pieniędzy na paliwo do radiowozów. Na szczęście nasz McDonalds’s i Mercadona (hiszpański odpowiednik polskiej Biedronki, w której robimy tu zakupy) jest jednym ze spokojniejszych rejonów, chociaż dwa dni temu Rumuni przyłożyli Anglikowi nóż do gardła i musiał im oddać wszystko co miał, z dokumentami włącznie. My czujemy się tu jednak w miarę bezpiecznie, ale przed północą zawsze wracamy na Gibraltar.
To co szczególnie nam się tu podoba to fakt, że nie istnieje tu coś takiego jak sanepid. Estonczyk może sprzedawać wódkę za 1.5 funta, chociaż każdy tu wie, że nie jest to zwykła wódka, a jedynie oczyszczony spirytus przemysłowy. Kto chce ten pije, kto nie chce nie pije. Bez sanepidu możliwe jest też funkcjonowanie jadłodajni w Nazareth House o czym mówią sami pracownicy. Normalnie w Polsce taka stołówka dla bezdomnych musiałaby zostać zamknięta. W piwnicy, gdzie trzymane jest jedzenie są problemy z robakami. Próbują z tym walczyć za pomocą różnych trutek, ale żadne nie pomagają. Kto chce przychodzi tu i je, kto nie chce ten nie je. Proste 🙂
Po tygodniu pobytu wyrobiliśmy też sobie pewien rytm dnia. Oto nasze stałe punkty:
7:25 pobudka
8:00 poranna toaleta na stacji w Cepsie
8:20 zostawiamy nasze bagaże w markecie
8:50 prysznic w Ocean Village
10:30 kawka i obiadek w Nazareth House
Reszta dnia to totalna wolność. Generalnie siedzimy na marinach, pytamy o łodzie i spędzamy czas w Macu na necie. Od dwoch dni próbujemy też dość kontrowersyjnego freeganizmu. Freeganizm to idea, która sprzeciwia się marnowaniu jedzenia. Codziennie z supermarketow wyrzuca sie setki kilogramów jedzenia, tylko dlatego, że zbliża się koniec daty ważności, albo opakowanie produktu jest lekko uszkodzone. Na tyłach supermarketów są specjalne kontenery na dobre jedzenie, które zostaje marnowane. Znajdujemy tu np. 24-pak Coca Coli tylko dlatego, że jedna puszka jest uszkodzona i nie można ich sprzedawać oddzielnie, kilka paczek ciastek, których data ważności mija za kilka dni, czy całkiem dobre banany, tyle że za bardzo dojrzałe (o wyrzucaniu dobrych bananow pisał całkiem niedawno Faza na swoim blogu). Co ciekawe supermarket wyrzuca setki kilogramów dobrego jedzenia, a przed wejściem wystawiony jest wózek z prośbą, żeby ludzie wrzucali tam jedzenie dla potrzebujących, które trafia potem między innymi do Nazareth House. Paradoks.
Podsumowujac, jeśli chodzi o życie na Gibraltarze osiągnęliśmy perfekcję. Mamy gdzie spać, mamy ciepły prysznic, ciepłe jedzenie, internet. Nie mamy jeszcze tylko jachtu… Ale czas pokaże. Trzymajcie kciuki 😉
Facebook Comments