Braassiil !
Brazylia czyli piąte co do wielkości powierzchni państwo na świecie, liczące sobie ponad 200 milionów mieszkańców. Państwo to zostało uznane za niepodległe dopiero w 1825. Oprócz rodowitych mieszkańców tych terenów przez wiele lat wyemigrowało tutaj wiele ludzi z całego świata, głównie wliczając migrację afrykańską, europejską a także w mniejszym stopniu ale zauważalną migrację azjatycką.
Opuszczam marinę w Joao Pessoa, która jest stolicą jednego z 27 stanów Brazylii. Razem z Leo, z którym zdecydowaliśmy się na wspólnego stopa lecimy do Salvadoru, gdzie mamy spotkać się z Polską studentką mieszkającą w tym mieście. Po drodze jednak zaraz po warczącym i trzęsącym się żółtym prostopadłościanie z napisem „escolar”, którym zawsze chciałem się przejechać, przy drodze zatrzymuje się auto z trzeba przesympatycznymi kobietami. Razem z Leo dostajemy zaproszenie do ich domu i mimo, że jest dopiero 10 rano decydujemy się spędzić z nimi cały dzień i zostać tam na noc. Jak tylko dojeżdżamy do posiadłości, nie mamy żadnych wątpliwości że mamy szczęście. Wraz z Belgijką i dwoma Brazylijkami pływamy na zmianę w basenie i w pobliskiej rzece w której podobno czasem pojawiają się krokodyle. Przygotowujemy razem posiłki, pijemy drinki w jacuzzi i idziemy wieczorem odwiedzić właścicieli okolicznych domków przy piwku.
Dojeżdżamy do Salvadoru, znajdujemy mieszkanie Marii i już wiem, że spotkaliśmy bratnią duszę. Dwa dni później wyjeżdżamy do oddalonego o 450km parku narodowego Chapada Diamantina. Wciągu jednego dnia docieramy do małej hipisowskiej miejscowości, gdzie razem z naszymi kierowcami udajemy się pod ich domek, gdzie pozwalają nam rozbić za darmo namiot i korzystać z toalety. Co więcej zabierają nas ze sobą na wycieczki po wodospadach na które sami chcieliśmy się wybrać, ale z ich pomocą zaoszczędzamy mnóstwo czasu na łapanie stopa. Oprócz najbardziej charakterystycznego punktu w okolicy z przepięknym widokiem, wybieramy się także nad wodospady, w których się kąpiemy, korzystamy z naturalnych biczy wodnych, oraz naturalnych kamiennych zjeżdżalni.
Każdego wieczora i nie tylko wybieramy się do miasteczka, gdzie tętni życie. Pokazy klaunów, plucia ogniem, muzyka, tańce afrykańskie, capoeira oraz wiele innych atrakcji zakończonych dobrą imprezą sprawiają, że nie chce się opuszczać tego miejsca.
Do tego jednak dochodzi i wracamy razem we trójkę do Salvadoru, gdzie po wspólnym zwiedzaniu historycznego miasta i spędzonych kolejnych dwóch dniach dochodzi do dnia w którym znowu zostaję sam. Ze smutkiem żegnam się z moimi przyjaciółmi w podróży i ruszam w kierunku stolicy.
Trzy dni w trasie i znowu postój tym razem w mieście Brasilia. Wyobraźcie sobie sytuację, że ktoś wam każe od zera wymyśleć i wybudować stolicę na pół miliona mieszkańców, wraz ze wszystkimi niezbędnymi urzędami gdzieś po środku niczego. Takie zadanie dostali Lucio Costa i Oscar Niemeyer w 1955 roku, by już po pięciu latach w 1960 roku doszło do inauguracji stolicy. Ze względu na komunistyczne poglądy architektów, Brasilia jest zbudowana w stylu Stalinowskim. Ja byłem przede wszystkim pod wrażeniem jej praktyczności. Całe miasto przypomina samolot (sprawdźcie sobie na mapkach), w środku budynki administracyjne, a na skrzydłach bloki mieszkalne. Osiedla są nazywane numerami, a bloki literami, co ułatwia odnalezienie się w nim. Jest to miasto zbudowane dla ludzi z samochodami, tworząc je bardzo przestrzenne, ale minusem tutaj są czasem odległości. Kolejnym (moim zdaniem) minusem jest brak centrum, przez co miasto czasem wygląda bardzo pusto. Jest to chyba jedyna stolica w której mieszkańcy nie narzekają na korki i na brak miejsc parkingowych. Bloki mieszkalne otoczone są sklepami i barami w których ludzie się spotykają. W jednym z takim barów odbywa się impreza urodzinowa przyjaciela hosta u którego się zatrzymałem. Oczywiście idę i bawię się, świetnie. Rozmawiam ochocze ze wszystkimi, jest wesoło i sympatycznie. Koło północy impreza zamierza się przenieść w bardziej huczne miejsce, a dowiaduję się, że będzie to gejowska impreza rozbierana… Jestem lekko zdziwiony, ale szybko ku mojemu zdziwieniu zostaję uświadomiony, że przy stoliku przy którym siedziałem, przebywało ponad 20-stu homoseksualistów, a ja poczułem się lekko dziwnie przypominając sobie, że wcześniej głośno wygłaszałem swoją opinię sprzeciwiającą się homoseksualnym związkom. Nie decyduję się jednak dołączyć do tej imprezy i idę spokojnie odpocząć.
Po 3 dniach w stolicy ruszam dalej w drogę, a moim następnym punktem jest Cuiaba – stolica stanu Mato Groso. Przede mną niewiele ponad 1000km, prosta droga, a mnie zajmuje to 5 dni… jak to możliwe? Pierwszego dnia kieruję się na drogę omijającą duże miasta i prowadzącą lekko zygzakiem. Kilka aut, każde po 10-20km a ja małymi kroczkami zbliżam się do celu, gubiąc drogę (moja mapa nie ogarnia tych małych uliczek). Ostatnie auto do którego tego dnia wsiadam należy do przesympatycznej rodzinki, z którą bez względu na mój cel godzę się odwiedzić ich dom i zostać w nim na noc. Jest to dom na pograniczu faveli. Brak tynku na zewnątrz, wewnątrz tynk jest miejscami, a miejscami nie, niski sufit, jedno piętro, cieszę się że chociaż okna mają. Kilka pokoi, w większości po parę osób. Biorę prysznic, jadę z nimi na przejażdżkę po mieście, a po powrocie robimy grilla. Jako, że Paul jest managerem stacji benzynowej, rodzina ta nie jest biedna i wyposażenie domu jest powyżej przeciętnej w okolicy. Oglądamy wspólnie mecze piłki nożnej, gramy w Play Station (nawet nie wiecie jak cieszy wygrana Polska-Brazylia 2:1 w PES z Brazylijczykiem – rodzina się z niego potem cały wieczór śmiała), zajadamy się mięskiem z grilla i pijemy po kilka piwek.
Następnego dnia pod jego dom przyjeżdża cysterna i zabiera mnie ze sobą 100km (tak 20km dla mnie bliżej do celu) do punktu, w którym każda cysterna przejeżdżająca przez stan Goiania musi się zatrzymać i wypełnić tony papierów. Mój kierowca zmotywowany przez Paul’a zaczyna szukać mi stopa i pyta wszystkich (było tam z 200 cystern), a po godzinie po jego motywacji przekazanej dalej jest już 8 osób szukających mi stopa do Cuiaby do której zmierzam, podczas gdy ja sobie odpoczywam w cieniu. Po dwóch godzinach dalej nie ma nikogo kto mógłby mnie zabrać do celu więc wsiadam w ciężarówkę zbliżającą mnie około 250km do celu. Kończę na stacji benzynowej gdzie kierowcy poją mnie piwami i cachasą (rum – tani i typowo brazylijski), aż do skutku. Wstaję o 12stej, łapię stopa, kończę tak samo. Kolejny dzień podobnie i tak z lekkim bólem wątroby docieram do celu.
Cuiaba jest najgorętszą stolicą stanową w Brazylii. Gdy ja tam docieram jest 35 stopni Celsjusza, a żar lejący się z nieba rozpuszcza mnie na siedząco. Miejscowi natomiast mówią, że jest teraz dość chłodno, bo zwykle temperatura to 40 a czasem nawet 45 stopni. W tym upale nie jestem w humorze do zbyt długiego zwiedzania, a większość czasu jednak spędzam odpoczywając w klimatyzowanym pokoju, który zaoferował mi Cadmiel – mój host z którym spędziłem świetnie czas. Wybraliśmy się też razem na imprezę lokalną (ponad 1000 osób), której niestety nie dane było mi pobalować, gdyż wyprzedali wszystkie bilety na 3 minuty przed naszym przybyciem i nawet mój urok gringo nie był w stanie przekonać ludzi do wpuszczenia nas na uniwersytecką imprezę. Tutaj też zmienia się mój plan ze względu na sytuację, kiedy Termometr i Olek zostali przegonieni z granicy Chilijsko-Boliwijskiej.
Zamiast pojechać na zachód wybieram się na południe do Paragwaju, ale o tym już w następnym wpisie, a na koniec dodam jeszcze parę ciekawostek o Brazylii.
Praca w Brazylii
Standardowy układ pracy tutaj zawiera 44 godziny pracy w tygodniu. Wciągu dnia przeciętnego pracownika jest wliczona przerwa dwu godzinna na obiad. W całości oznacza to że praca zajmuje niemal cały dzień. Plusami jest to że wszyscy mają ustawowo 30 dni wolnego wciągu roku.
Warto też wspomnieć jedną rzecz dotyczącą pracy, która jako pierwsza rzuciła mi się w oczy. W przeciętnym miejscu pracy pracowników jest dwa razy więcej co pozbawia ich pośpiechu zwykle panującego w Europie. Dla przykładu na stacji benzynowej, oprócz standardowego pracownika jest dodatkowych czterech, którzy tankują samochody (nie ma samoobsługi) czy myją auta (jest to w liczone w cenę tankowania), albo w sklepie spożywczym oprócz pani sprzedającej, jest dodatkowa pani która tylko pakuje Twoje zakupy do plastikowego worka.
Kuchnia Brazylijska
Brazylia nie jest krajem dla wegetarianów. Prawie wszystko co można tutaj kupić zawiera mięso. Jedynym wyjściem dla takiej osoby są tutaj owoce, owoce i owoce, których jest tutaj mnóstwo i w korzystnej cenie. Kokosy, ananasy, banany, marakuja, awokado oraz wiele innych przepysznych owoooców. Jedną z ciekawych rzeczy są restauracje w całym kraju, co kilka kilometrów, a w miastach przy każdej ulicy, w których płaci się za talerz około 13-20zł w zależności od regionu. Na talerz można nakładać ile się tylko chce jedzenia, po czym wrócić i jeszcze raz nałożyć do oporu i tak w kółko aż pękniesz i wszystko w cenie jednego posiłku. Moim przysmakiem w tych restauracjach jest sos fasolowo mięsny, wraz ryżem i posypką (której nazwy nie pamiętam). Płacę 15zł, jem do oporu, nie mogę się wyprostować, czuję się źle, jestem szczęśliwy i nie jestem w stanie jeść przez najbliższe 24h.
Autostop po Brazylii
Łapałem stopa sam, we dwójkę i we trójkę. Łącznie niemal 6tys. km. Bywało lepiej bywało gorzej, zwykle kciuk paradował w okolicach 1 godziny. Pytanie na stacjach też działa, ale jak dla mnie wszędzie tak i tutaj szybciej kciukować. Ważną rzeczą w autostopie na dłuższe dystanse jest nocleg… W Brazylii nie ma najmniejszego problemu, najlepiej podejść do pracownika stacji benzynowej i spytać o możliwość rozbicia namiotu, a on z pewnością jeszcze wskaże Ci miejsce ze szczerym uśmiechem na twarzy.
Plusy rozbijania namiotu na stacji:
– bezpiecznie – zwykle nawet po kamerką
– pod dachem (nie zawsze, ale często)
– blisko do toalety, a zwykle też do darmowego prysznica, który w Brazylii jest niemal standardem na większych stacjach benzynowych
Minusy rozbijania namiotu na stacji:
– głośno – ruch całą noc, tiry, samochody, motory
– jasno – jakaś lampa Ci świeci po namiocie
Życie w Brazylii
Życie w Brazylii toczy się bardzo powoli i spokojnie. Wszyscy mają czas i nigdzie się nie spieszą. Ludzie zawsze się wszędzie spóźniają, a dla przykładu dodam, że np. rozkłady autobusów tutaj nie istnieją gdyż nie mają żadnego sensu jak wszyscy zjawiają się kiedyś później. Inną rzeczą która mnie zdziwiła był czas w jakim ludzie tutaj funkcjonują, gdyż w tak gorącym kraju spodziewałem się, że życie będzie tutaj toczyło bardziej wieczorem a nawet w nocy niż rano, natomiast po zmroku niektóre miasta niemal wymierają, a ludzie uciekają do swoich domów. Jest to spowodowane prawdopodobnie strachem przed kradzieżami, których w Brazylii nie brakuje.
Facebook Comments