Mjanma – słów kilka o najbiedniejszym kraju Azji Południowo-Wschodniej
Mjanma to jedno z najciekawszych państw Azji – jest dziko, biednie i wyjątkowo. Pomimo ciężkich warunków życia i prawom ograniczającym wolność, ludzie są bardzo sympatyczni oraz pomocni. Najlepsze ciekawostki z przygodami im towarzyszącymi znajdziecie poniżej.
Mjanma
Mjanma jest nową nazwą państwa Birma i oba terminy używane są zamiennie. Nigdy nie zostało to oficjalnie sprecyzowane, która tak na prawdę jest poprawna. Mjanma jest drugim największym krajem (po Indonezji) w Azji Południowo Wschodniej. Jest zamieszkała przez ponad 50 mln ludzi.
Tereny Mjanmy miały burzliwe momenty już za dawnych czasów. Imperia birmańskie powstawały (trzy razy) i następnie upadały ponownie dzieląc się na mniejsze regiony. W późniejszym okresie – kolonizacja Wielkiej Brytanii trwała ponad 100 lat, a skończyła się w roku 1948. To nie był koniec. Władza przechodziła z rąk do rąk. Jak to działało? Mogą to zobrazować wybory demokratyczne w roku 1988. Wynik 81% dla opozycji rządzącej partii nie spodobał się układowi. Jej przedstawiciele zostali wyłapani i zamknięci w więzieniach. Wypuszczono ich dopiero w roku 2011, gdy sytuacja stała się bardziej stabilna, a elity zaczęły odnosić się do konstytucji powstałej w 2008.
Do dnia dzisiejszego ciągle nie wszystko jest pod kontrolą. Mogą o tym świadczyć działające na terenie kraju rebelie. Nie wszędzie wjazd jest możliwy (ale przecież można się ukryć). Głośną sprawą w ostatnim czasie było też wysiedlanie oraz ludobójstwo muzułmanów Rohingya.
Dla szybkiego zobrazowania sytuacji ekonomicznej w tym państwie wspomnę, że PKB PP w Mjamnie wynosi około 1,5 tys. USD (10 – krotnie mniej niż w Polsce). Większość zasobów i sektorów publicznych jest pod rządami wojska.
Wygląd
Po przekroczeniu granicy w oczy rzuca się wygląd ludzi. Tutaj każdy mężczyzna nosi „spódniczkę”, a w spodenkach można zobaczyć tylko chłopców (do 10 roku życia tak na oko). Ta dolna część garderoby w praktyce różni się od wszystkich innych, z którymi się do tej pory spotkałem. Jest to materiał „za duży” – od sutków do kostek ze średnicą taką, że w środku zmieściłyby się ze 3 osoby. Jak już jesteś w środku to go wiążesz. Jeśli masz trochę wprawy to zrobisz sobie z przodu dyndającą kieszonkę na telefon, lub ziarno dla kur. Nazywa się to „londżi” i mogę powiedzieć że: mam, kupiłem, używam, lubię. Plusami jest wygoda i przewiewność. Minusami głównie to, że węzeł może się rozwiązać, więc jak już czujesz, że może to nastąpić to lepiej go poprawić jak najszybciej (no chyba, że masz pod spodem bieliznę).
Z daleka można też zauważyć żółtą maść na twarzach Birmańczyków. Używają ją głównie kobiety i dziewczęta, ale i u chłopców też nie rzadko można ją dostrzec. Słyszeliśmy teorie, że może ona odstraszać komary lub chronić przed promieniami słonecznymi. Z czasem od lokalsów dowiadujemy się, że jest ona stosowana głównie ze względów tradycyjnych. Warto wspomnieć, że jednak przed słońcem też chroni. Jest to ważne, gdyż osoby z jaśniejszym kolorem skóry są uważane za bardziej atrakcyjne.
Bardzo mało atrakcyjne lub wręcz obrzydzające są dla nas zęby mieszkańców Mjanmy. Zdecydowana większość mężczyzn oraz mniejsza część kobiet (głównie te starsze) mają zęby koloru burgundowego (coś pomiędzy czerwonym i brązowym). Z daleka wyglądają czasem jakby były kompletnie czarne. Jest to spowodowane bardzo popularną używką betel, którą my nazywamy „żujką”. Liść smaruje się białą breją przypominającą klej, do środka wkłada się kawałki korzenia i posypuje tytoniem. Całość się zawija i voila – można wkładać do buzi i cyckać. Podczas degustacji przyszło mi jedno skojarzenie – napój energetyczny. Jak się potem okazało, używają oni tego żeby się ożywić.
Jedzenie
Jeśli chodzi o jedzenie – każdy ma swoje gusta. O gustach się ponoć nie rozmawia, ale że moje są zajebiste (xD) to co nieco o żarełku opowiem. W Mjanmie jak i większej części Azji dominuje ryż. To on jest podstawą prawie każdego posiłku. Od pierwszych dni wszyscy jesteśmy zachwyceni tym jedzeniem (mamy porównanie głównie z Tajlandią, gdzie nikomu z nas kuchnia nie podchodziła). Jest więcej warzyw i smak jakby lepszy. Do tego dochodzi cena. Obiad można dostać już za 3 złote.
Najbardziej ciekawą i smaczną zarazem potrawą jakiej tutaj skosztowałem to sałatka z liści herbaty. Smaku nie umiem opisać, ale jest wyjątkowy. Sos orzechowy robi robotę – polecam.
Przy ulicy można znaleźć też inne potrawy, które uważane są raczej za przekąski. Będą to głównie naleśniki. Zarówno to, jak i ryż, czy makaron (makaron/nudlle to główny konkurent ryżu, który można jeść zamiennie) to bardzo tłuste potrawy. Wszystko jest przyrządzane na głębokim oleju i po dłuższym czasie kuchnia birmańska jest bardzo ciężka.
Sklepy spożywcze (przynajmniej takie jakie znamy) to raczej rzadkość i występują tylko w większych miastach. Stołować się zatem trzeba w przydrożnych restauracjach, albo budkach. Skoro już siedzimy przy stole to przejdźmy do tego co lekko nas zszokowało.
Kultura
Jesteś w restauracji i chcesz zawołać kelnera lub kogokolwiek z obsługi. Normalnym dla nas jest podnieść rękę. Jak jesteś Mjanmie to śmiało możesz na niego zacmokać. Trochę przypomina to zawołanie psa, ale tak się tutaj robi. Nie dotyczy to tylko miejsca spożywania posiłku – taki gest jest tu naturalny i możesz przywołać tak osobę w każdej sytuacji.
Coś czego nie mogę zrozumieć to puszczanie muzyki na całe miasto. Słabej jakości głośniki potrafią nadawać nie tylko w dzień, ale i przez całą noc. Czasem jest to jakiś głos (zapewne propaganda), ale częściej po prostu denna melodia. Grana przez 24 h może denerwować.
Mjanma jest krajem z bardzo przeważającą religią buddyjską. Co ciekawe dzieci w szkole są zobligowane do 40 dniowego rytuału. Ma on odwzorować życie Siddhartha. Pierwszego dnia żyją oni jak książęta, by przez kolejne, wzorem ascety, zachowywać się jak mnisi. Potem najczęściej wracają do normalnego trybu życia.
Mnichem może zostać każdy. Działa to jednak w dwie strony, gdyż każdy mnich może w dowolnej chwili zacząć świecki tryb życia. Może się na to zdecydować m.in. ze względu na celibat, brak alkoholu, czy monotonny tryb życia. Właśnie to ostatnie do nich przemawia najbardziej – nuda.
Generalnie Mjanma jest bardzo bezpiecznym krajem. Ciężko mi sobie wyobrazić jakieś czyhające niebezpieczeństwo. Ludzie są bardzo uprzejmi, uśmiechają się i co przede wszystkim – są uczciwi. Ta ostatnia cecha jest dość ciekawa. Nikt nie próbuje Cię naciągnąć choćby na grosza nawet w turystycznych miejscach. Jednak od każdej reguły zdarzają się wyjątki, o czym za chwilę.
Spanie na dziko / monastyry
Jako turysta w Mjanmie masz obowiązek spania w hotelach. Nie wszystkie są jednak przystosowane do przyjmowania gości z zagranicy. Zależą od tego standardy, ale i przede wszystkim aspekty prawne. My przez cały pobyt, zgodnie z zasadą, nie płacimy za nocleg ani razu.
Rozłożenie namiotu w miejscu publicznym jest surowo zakazane i może grozić nawet deportacją (potwierdzona informacja – znajomy znajomego, miał taką sytuację). Warto się zatem dobrze schować. My nie wiedząc jeszcze o tym prawie w pierwszych dniach pobytu pytamy lokalsa, czy wie gdzie możemy się rozbić. Pokazuje on miejsce i życzy dobrej nocy. Świadczy to o tym, że niekoniecznie wszyscy zdają sobie sprawę z tego zakazu.
Jeśli odpowiednie służby dowiedzą się, że nocujesz u jakiegoś Birmijczyka to prawdopodobnie zostaniesz deportowany. Gorzej odczuje to Twój gospodarz, bo może on trafić nawet do więzienia. Couchsurfing zatem nie działa zbyt dobrze. Jak się możecie domyślać jest jednak możliwy. Mieliśmy hostów w dawnej stolicy – Yangoon. Byli to jednak przybysze z Francji, Niemiec, Hiszpanii i nie przejmowali się przesadnie tymi regulacjami. W razie pytań kazali nam jednak mówić, że nocujemy w hostelu (podali nazwę i adres).
Dla takich włóczykijów jak my, na ratunek przychodzą buddyjskie świątynie. Kawałek podłogi i łazienka to wszystko co potrzebujemy. W większości przypadków mnisi przyjmują nas z uśmiechem na twarzy. Nie chcąc sobie jednak robić problemów, a są zobligowani do powiadomienia policji. Takowa przyjeżdża i sprawdza paszporty zazwyczaj również się uśmiechając.
Tylko jeden raz policja nie była poinformowana o naszym przybyciu. Budzimy się, a Marysia narzeka, że zniknęła jej kosmetyczka. Dziwna sytuacja, ale ciężko oskarżać mnichów o kradzież. Wyjaśnia się to chwilę później. Jemy śniadanie, za które trzeba oczywiście zapłacić. Termometr wyciąga portfel, a w środku pustki. Ja z Chmieluską zostajemy pilnować plecaki, a oni kłócić się do świątyni. Podczas rozmów podchodzi nastolatek i przyznaje się do winy wyciągając jednocześnie z kieszeni pieniądze. W tym samym czasie sierpowy mnicha uderza go w twarz, a pieniądze lecą do góry jak w filmie z Hollywoodu. Gdy ktoś zbiera je z podłogi, młodzieniec przyznaje się, że ta kosmetyczka też mu się za bardzo spodobała. Po drugim ciosie prawdopodobnie nie przyjdą mu już takie kradzieże do głowy.
Innej nocy wchodzimy do monastyru. Wita nas mnich, który jest bardzo pozytywny i lubi nawijać. Nie zna zbyt wiele słów po angielsku, ale nie ma to znaczenia – jest wesoło. Palimy papieroski w środku świątyni siedząc w kółeczku i rozmawiając. Wchodzą kolejno policjanci i pracownicy migracyjni. Padają na twarz przed przedstawicielem buddyzmu i zaczynają dyskusję. Jest już 12 osób przyjezdnych, a ich szef mówi, że nie możemy tu spać. Mnich pokazuje nam, że jest on głupi, ale my wiemy, że prawdopodobnie jest w zmowie z jakimś hotelem i próbuje nas do niego przekonać. Po słowach i potwierdzeniach, że się pakujemy i idziemy przez noc 40 km na piechotę do następnego miasta – policjant odpuszcza.
Warto się wybrać do monastyru choćby dla samego klimatu. Ubrani na pomarańczowo mnisi są przyjaźni i często poczęstują jakąś przegryzką. Wyobraźcie sobie sytuację, w której śpicie w namiocie, a o świcie zbierają się dookoła ludzie. Siadają po turecku i zaczynają modlić się i medytować. Ty nie wiesz, czy pasuje kontynuować sen. A co jak będę chrapać?
Inne ciekawostki
Jesteś władcą kraju, w którym ruch drogowy jest lewostronny. Miałeś jednak sen i tej nocy przyszła do Ciebie myśl, że tak nie może być. Ludzie mają jeździć prawą stroną jezdni, trzeba to zmienić natychmiast! No i właśnie tak to było w Mjanmie. Państwo z dnia na dzień zmieniło kierunek ruchu. Nie byli natomiast na to przygotowani. Kierownice w samochodach są po złych stronach (dodatkowo sąsiednie kraje z których importowane są auta mają ruch lewostronny) przez co widoczność jest gorsza. W autobusach są zatrudniani ludzie, by na zakrętach informować kierowcę o nadchodzącym niebezpieczeństwie (może zobaczyć po prawej więcej, niż kierowca z fotelu za kółkiem). To się nazywa proroczy sen.
Jak na ogólne warunki, biedę i zacofanie, to muszę przyznać, że znajomość języka angielskiego zaskakuje mnie pozytywnie. Większość z nich nie zna ani słowa w tym języku, ale dalej jest to podobny poziom do sąsiedniej Tajlandii. Czasem ktoś na wiosce może podejść do Ciebie i zagadać płynnie, bez zająknięcia.
Autostop w Mjamnie jest nieznany. Nie mają w swoim języku nawet słowa na opisanie tego sposobu podróży. Nie przeszkadza to jednak w dostaniu podwózki. Ludzie zatrzymują się i pomimo, że nigdy się z czymś takim wcześniej nie spotkali, to rozumieją o co nam chodzi. Złapaliśmy m.in. dwie karetki pogotowia (jedna na 450 km), ciężarówki na których jechaliśmy na dachu i inne pojazdy, które można spotkać tylko w tym kraju.
Podczas pobytu bardzo długo chodzi nam po głowie wjazd na regionu Shan State. Jest to zabronione dla zwykłego turysty, a o pozwolenie bardzo trudno (nie jest to jedyny taki region w kraju). Mało od kogo możemy się dowiedzieć czegokolwiek. Lokalsi rzadko kiedy mają jakąkolwiek wiedzę na temat tego co się dzieje w ich kraju, a z mediów szerokiego dostępu nie mogą zaczerpnąć takich informacji. Z internetu dowiadujemy się za to, że znajduje się tam wewnętrzny region. Wiedzie się tam ponoć lepiej, a zawdzięczają to wolnemu handlowi (głównie narkotykowemu).
Dla nas ten kraj okazał się bardzo bezpieczny. Doszły jednak do nas słuchy o polskim podróżniku, który w Mrauk – U musiał się chować w restauracji. To wszystko dlatego, że odbyła się tam jakaś strzelanina z udziałem Rohingya. Szczegółów nie znam, lecz muszę przyznać, że zszokowała mnie ta informacja. Gdy byliśmy tam 3 miesiące wcześniej nic się na to nie zanosiło.
Ja na tym kończę, ale zachęcam byście sami to sprawdzili. Przyjedźcie i zobaczcie, bo większości trzeba doświadczyć samemu – nie będziecie zawiedzeni. My tymczasem udajemy się do sąsiedniej Tajlandii. Ja i dziewczyny wzięliśmy ze sobą z Birmy na pamiątkę po „londżi”, a Termometr tropikalną chorobę – dengę.
Facebook Comments