Panama – część I
Panama jest niewielkim krajem z liczbą mieszkańców nie przekraczającą oficjalnie 4 mln. W praktyce ludność jest znacznie większa ze względu na olbrzymią liczbę migrantów z Wenezueli, Kolumbii, Nikaragui i innych krajów. Kraj ekonomicznie radzi sobie dobrze, co można powiedzieć już po pierwszym spojrzeniu. Drogie samochody, ładne drogi i w większości wysokie ceny. Kraj ten znany jest jednak najbardziej z kanału panamskiego, który jest jednym z największych osiągnięć ludzkości w inżynierii. Jest to sztuczny kanał wodny o długości ponad 81km zbudowany w latach 1904-1914. W niektórych miejscach statki w nim są podnoszone na wysokość prawie 26m n.p.m. za pomocą śluz. Jest on jedną z najważniejszych dróg transportowych świata przy której budowie zginęło 25tys. pracowników.
Panama jest tropikalnym krajem z piękną zieloną naturą, ale warto tu przyjechać tylko przez 3 miesiące w roku. Okres deszczowy przypada tutaj od maja do grudnia i w tym czasie mocno odradzam odwiedzanie tego kraju.
Pierwsze kroki w Ameryce Centralnej
Po przeprawie przez przesmyk Darien, w końcu docieramy do drogi asfaltowej. Nie mamy przy sobie złamanego centa ani nic do jedzenia. Termometra karta debetowa nie działa(upłynął termin ważności), a moja została skradziona już wieki temu. Jedno czego jak nigdy nam nie brakuje to świetny humor i wyśmiewanie się z każdego przytrafionego nam nieszczęścia.
Wychodzimy na wylotówkę wraz z naszą koreańską koleżanką, która podróżowała z nami przez ostatni tydzień i która zamierza wraz z nami autostopować do stolicy. Jesteśmy na górskiej mało uczęszczanej drodze, przy której nie ma nic, oprócz magazynu lekarstw, który jest tutaj jedynym budynkiem. W niedzielę(taki akurat mamy dzień tygodnia) przebywa tam zaledwie jeden ratownik medyczny, który widząc naszą beznadziejną sytuację ratuje nas chlebkiem i parówkami. Daje nam też platanosy(takie banany które trzeba ugotować i smakują jak połączenie banana z ziemniakiem) na wynos. Po około dwóch godzinach udaje się złapać pierwszego samochodowego stopa w Panamie i jest on jednocześnie jednym z najbardziej szalonych jakie miałem okazję doświadczyć. Jedziemy z grupką młodych ludzi wracających z wypoczynku na plaży. Grają głośną muzykę, popijają piwko, śpiewają, a nawet zatrzymują się na środku drogi tylko po to żeby potańczyć. Zostawiają nas na przystanku autobusowym 40km od Panama City, gdzie ku naszemu zdziwieniu, niemal w lesie, znajdujemy darmowe wifi. Po dwóch tygodniach bez Internetu wyciągamy kciuki i nie odrywamy wzroku od telefonów. Termometr chwilami nawet nie zdawał sobie sprawy, że robi to na środku drogi, a auta klaksonem zwracały mu uwagę żeby wrócił na pobocze. Zaraz przed zmrokiem łapiemy stopa do stolicy i żegnamy się z naszą koreańską koleżanką Due.
Panama City
Nie mamy miejsca gdzie się zatrzymać, więc wybieramy lotnisko – miejsce z klimatyzacją, Internetem, łazienkami i wszystkim czego nam teraz brakuje. Kilkukilometrowy spacer przerywa nam Panamski podróżnik, który wrzuca nas w autobus mówiąc, że jest zbyt niebezpiecznie w tych rejonach byśmy tam chodzili, więc od początku duży plus dla życzliwości tubylców. Na lotnisku odwiedza nas Olek, który w Panama City przebywa już od kilkunastu dni. Przywozi nam jedzenie i butelkę. Mamy sobie wiele do opowiedzenia!
Couchsurfing w tym mieście jednak nas nie rozpieszcza i przez dwa dni nie możemy znaleźć nikogo, kto mógłby nas przygarnąć choćby na 1-2 dni. Decydujemy się dołączyć do mieszkania w którym obecnie mieszka Olek i jego 12-stu Wenezuelskich kolegów pracujących nielegalnie bez wizy w Panamie. Maciek płaci z góry za miesiąc, a ja dogaduję się z właścicielem na pięć dni. Czas ten spędzamy głównie próbując swoich sił jako uliczni grajkowie, co o dziwo nie idzie nam aż tak źle. Szlajamy się też po mieście szukając lepszych miejsc i zwiedzając je przy okazji. Możemy od razu powiedzieć, że nie polecamy go turystycznie. Jest czyste, przyjemne, ale nie ma zbyt wielu ciekawych miejsc które warto byłoby odwiedzić.
Dowiadujemy się też o Marku, który siedzi zamknięty za nielegalne przekroczenie granicy. Wybrał się on na pieszą wędrówkę w Darien, bez odpowiedniego zezwolenia (którego chyba obecnie nie da się otrzymać). Odwiedzamy go w obozie dla uchodźców w Panamie, gdzie przebywa już dłuższy czas wraz z innymi osobami bez pozwolenia na pobyt w tym państwie. Marek nie mógł znaleźć osoby z panameńskim paszportem, która mogłaby za niego poświadczyć po zapłacie grzywny. Dzięki temu zostałby normalnie wypuszczony na wolność, jednak z braku takiej osoby, został on za darmo deportowany do Polski (dla tych którzy wolą spędzić miesiąc w więzieniu niż zapłacić za bilet powrotny do domu).
Po pięciu dniach pobytu w stolicy przylatuje do mnie koleżanka z Kolumbii – Juanita, którą spotykam w nocy na lotnisku. W Panama City nie ma zbyt wiele do zwiedzania, więc robimy sobie jeden dzień chill outu, by dzień później wyruszyć w autostopową przygodę po Ameryce Środkowej. Nasz plan jest ograniczony zaledwie do 4 tygodni, ale staramy się jak najwięcej z tego skorzystać.
No to w drogę!
Pomimo iż zerowy brak doświadczenia w stopowaniu Juatnity nie jest żadnym problemem początek naszej wyprawy nie należy do najłatwiejszych. Zmartwieniem jest pogoda, gdyż pomimo dobiegającego końcu deszczowego okresu w okolicy przechodzi huragan. Powoduje to ponad tygodniową ulewę. Nawet miejscowi mówią że o tej porze roku jest to dość dziwnym zjawiskiem. Oczywiście wyjeżdżając nie zdajemy sobie z tego sprawy i wierzymy że to wszystko to tylko przelotny deszcz.
Pierwszym naszym celem jest plaża, która nazywa się „Playa Hermosa” co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Plaża Piękna” i rzeczywiście się taką okazuje. Jest ogromna i bardzo łagodna, piasek jest niesamowicie delikatny, za sprawą osadu spływającego z gór. Ku naszemu wstępnemu zdziwieniu jest całkowicie pusto, a my jesteśmy jedynymi żywymi istotami w okolicy. Trafiamy tutaj w 3 godzinnej przerwie od deszczu i cieszymy się tym jak tylko możemy. Gdy zaczyna siąpić rozbijamy szybko namiot by schować się przed nadchodzącymi ciemnymi chmurami… Pierwsze trzy godziny ulewy nie jest źle, ale namiot powoli zaczyna przeciekać, z czasem robi się coraz gorzej i zaczynamy wylewać wodę ze środka kubeczkiem. Noc spędzamy leżąc całkowicie w wodzie, by po 24-ro godzinnym ciągłym deszczu wyjść z niego całkowicie przemoczonym. Plecaki w środku w większości suche, ale karimata, śpiwór, czy namiot wymagają szybkiego wysuszenia.
Nie możemy spędzić kolejnej nocy w namiocie, a do miasta David zajeżdżamy wieczorem bez odpowiedzi z couchsurfingu. Znajdujemy więc najtańszy nocleg za 5$ (co jest ekstremalnie tanią opcją w Panamie) i spędzamy tam, aż dwie noce, ponieważ jedna nie wystarcza nawet na wysuszenie połowy rzeczy. Wilgotność powietrza w całym państwie jest ogromna, a wysuszenie porządnie śpiwora zajmuje mi 6 dni. Wiedząc, że taka pogoda ma się jeszcze utrzymać przez kilka dni, zmieniamy plany z wymarzonego górskiego trekkingu w okolicach wulkanu i obieramy kurs na Kostarykę.
Z moim europejskim paszportem nie ma najmniejszych problemów i dostaję się do tego kraju bez najmniejszego problemu. Dla Kolumbijczyków jest to jednak o wiele trudniejsze i pozwolenie do kraju Juanita dostaje tylko ze względu na pracowniczą wizę do Stanów Zjednoczonych. Celnicy sprawdzają też dokładnie bilet, który teoretycznie ma zagwarantować, że opuści ona ich kraj w określonym czasie.
Tym razem granicę udało się przekroczyć bez większych problemów. Kolejne granice okazały się być bardziej problematyczne. O tym i o wielu innych przygodach już w krótce w poście ”[Maniek] Kostaryka”.
Facebook Comments